Druga część wywiadu z Jackiem Kornackim – malarzem, rysownikiem, pracownikiem ASP w Gdańsku, autorem instalacji i akcji plastycznych, artystą wykorzystującym w swej twórczości różne media.

Biały Kruk: Czy wiedział Pan od dziecka, co chce robić?

Jacek Kornacki: Muszę powiedzieć, że raczej tak. W przestrzeni, w której się wychowałem zawsze rysowałem czy malowałem. Zawsze miałem wskazywane, że mam pewien talent. Byłem trochę łobuzem, ale spośród kolegów wyróżniało mnie to, że chodziłem na kółko plastyczne. Potem liceum plastyczne, studia i teraz pracuję na uczelni.

B.K.: Jest pan zadowolony ze swojej pracy?

Artysta tylko wtedy może stworzyć nową formę przekazu, nową formę artystyczną, gdy ma świadomość istnienia dawnej formy, czy przestrzeni.

J.K.: Oczywiście. Jest to praca z młodymi ludźmi, bodziec do formułowania nowej wypowiedzi, czyli oprócz tego, że mamy własny świat, który nas tam drąży, który sobie tworzymy w pracowni, to jeszcze musimy postawić problemy albo uzasadnić problemy, które inni stawiają. One często mogą się wydawać dla mnie oczywiste, proste natomiast w jaki sposób studenci do tego dochodzą, też jest fascynujące. Bardzo łatwo jest komuś powiedzieć – zrób tak i tak. Trudniej jest pracować tak, żeby ten człowiek wytworzył tę formę w sobie. Nie bezpośrednio mu nakazać, czy nadać temat, tylko sprawić, by on sam sobie szukał ciągle swego sposobu wypowiedzi. A ja i inni nauczyciele tylko delikatnie podpowiadamy. Cała sztuka polega na tym, by nie zawłaszczyć kogoś, tylko żeby dać mu pole do jego własnego rozwoju. To mnie w tej pracy najbardziej fascynuje.

B.K.: Z jakiej swojej pracy chciałby Pan zostać najbardziej zapamiętany?

J.K.: Obecnie mam taki cykl, który tworzę właściwie od 20 lat, bo tak jak mówiłem, zajmuję się różnymi rzeczami, jeżeli chodzi o sztukę – archetyp, świadomość, miejsce. Artysta tylko wtedy może stworzyć nową formę przekazu, nową formę artystyczną, gdy ma świadomość istnienia dawnej formy, czy przestrzeni. I to są generalnie takie różne prace, które ja odnoszę trochę do miejsc, ponieważ miejsca mają znaczenie, jeżeli chodzi o ich taką spuściznę kulturową, ale są też kapsułą czasu – my się zmieniamy, odchodzimy, a miejsca zostają, zmieniają swoje znaczenie, mają w sobie magiczną siłę.

Problemem, który mnie prześladuje, jest idea miejsc cmentarnych. Jesteśmy w takim miejscu, gdzie żyli ludzie np. Niemcy, Żydzi, różne wyznania. Coś po nich zostało, miejsca, o których często nie mamy pojęcia. Są tam na przykład krzyże, znaki. My się już z tym nie utożsamiamy, wręcz przez polityczne lata z tym walczyliśmy, bo w tych miejscach są pochowani nasi, powiedzmy „przeciwnicy”. Także my zajęliśmy ich miejsce, ale nie zmienimy tego, że takie miejsca istnieją i osoby tam pochowane, były pochowane w swojej ojczyźnie. I teraz kwestia czy będziemy o nie dbać i o nich pamiętać, czy będziemy je zawłaszczać.

Formą, którą często możemy tam spotkać są żeliwne krzyże, które są niesamowitą historią tych ludzi. Były wzory dla tych krzyży, ale za każdym razem krzyż był odlewany osobno, dla innej osoby. Są one w bardzo pięknej formie i także mnie fascynują, bo zanikają, bo są materiałem ciekawym dla złomiarzy. Właściwie jest ich już bardzo mało, a ja je zbieram i przekształcam na współczesną formę takich relikwiarzy.

B.K.: A co ma Pan wspólnego ze znakiem dawcy narządów?

J.K.: Jest to właśnie kolejna moja przestrzeń. Z kolegą jesteśmy twórcami tej idei – świadomego dawstwa narządów. A to też właściwie tyczy się ciała, które mnie interesuje. Ciało jako narząd, jako fragment naszego ciała, może dać życie komuś innemu na przykład. To jest bardzo interesujące, to taka jakby transplantacja kultury, czy w ogóle życia. Ona się też kłóci poniekąd z naszą świadomością siebie, trzeba mieć olbrzymią chęć dawania, czy świadomość tego, że mogę oddać komuś kawałek siebie, żeby on żył, bo ja już i tak nie będę.

W Polsce obowiązuje ustawa, że jeżeli nie zastrzeżemy swojego akcesu, że się nie zgadzamy, aby po naszej śmierci pobrać z naszego ciała narządy, to lekarz może to zrobić bez pytania kogokolwiek o zgodę. Dla mnie jest to trochę dziwne, bo nie mamy świadomości, że taka ustawa funkcjonuje. Natomiast nie ma banku świadomych dawców, gdybym ja sam, świadomie zadeklarował, że chcę po mojej śmierci oddać swoje narządy. Moim zdaniem lepiej by było uświadomić ludzi, by sami mogli podjąć tę decyzję czy chcą być dawcami, czy nie.

Tą akcją artystyczną chcieliśmy zwrócić uwagę na ten problem. Ona miała mówić o tym, że „Ja” świadomie jestem przygotowany, podejmuję taką decyzję, że chcę oddać narządy po śmierci. I wymyśliliśmy, że każdy zrobi sobie malutki tatuaż na ręku, symbolizujący, że nasze ciała mówią za nas. To jest znak kulturowy. Znak tego, że my, młodzi ludzie, jesteśmy świadomi, i nawet po śmierci nasze ciało „mówi za nas”, bo my już nie możemy. To była artystyczna akcja, która teraz ma bardziej formę instytucyjną. Ja już się z niej wycofałem, z różnych powodów, ale młodzi ludzie nadal to prowadzą.

Znak nieskończoności z serduszkiem wymyśliłem sam; teraz jest to oficjalny znak idei propagowania świadomego dawania narządów. Twórcą tej akcji jestem ja i mój kolega Maciek Śmietański, on był lekarzem, ja artystą no i połączyliśmy swe siły, myśląc o tym jak tą sytuację nagłośnić, no i wymyśliliśmy taką dość kontrowersyjną akcję o ciele, w której to ciało mówi za nas.

Znaleźć siebie, zrozumieć siebie, zrozumieć swój potencjał, ale też aspiracje. Lepiej być sobą kosztem jakiś profitów, niż wdać się w korporacyjność.

B.K.: Gdyby mógł Pan przekazać jakąś informację, złotą myśl przewodnią dla młodzieży to jakby ona brzmiała?

J.K.: Takie rzeczy mogą brzmieć banalnie, ale powiedziałbym, żeby szukać siebie. Myślę, że to jest najważniejsze. Lepiej nawet rezygnować z pewnych rzeczy, nie walczyć w wyścigu szczurów, tylko szukać siebie. Znaleźć siebie, zrozumieć siebie, zrozumieć swój potencjał, ale też aspiracje. Lepiej być sobą kosztem jakiś profitów, niż wdać się w korporacyjność. Robić to, co się lubi i czym się fascynuje. Każdy z nas jest inny, ma inne umiejętności, potrzeby, wrażliwość i nie można wszystkich, tak jak nasze szkolnictwo, wpakować w te same ramy, które nie zawsze są potrzebne, bo uważam, że każdy ma wartość jednostki. Bo co z tego, że na przykład ktoś jest wybitnie wykształcony, gdy nie jest szczęśliwy?

B.K.: Dziękujemy za rozmowę

Część I można przeczytać tutaj.

Rozmowę przeprowadziły Adrianna Skrzypek i Anna Poręba dziennikarki Białego Kruka – gazety szkolnej Gdańskiego Gimnazjum „Lingwista”