Zapraszamy do lektury cyklu wywiadów przeprowadzonych przez dziennikarzy z „Białego Kruka” z Gdańskiego Gimnazjum „Lingwista” z najlepszymi pomorskimi twórcami.
Na pierwszy ogień wywiad z polskim malarzem, rysownikiem, profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku Panem
Henrykiem Cześnikiem.

Biały Kruk: Czy zawsze chciał Pan być malarzem?

Henryk Cześnik: Tak, zdecydowanie tak. Już w pierwszej klasie pani od plastyki powiedziała, że będę malarzem. Do niczego innego się nie nadawałem, prawdę mówiąc.

B.K.: Jak wyglądała Pana droga jako młodego artysty?

H.Cz: Najpierw oczywiście byłem samoukiem, potem poznałem dziewczynę, która już studiowała na Państwowej Akademii Sztuk Plastycznych i po prostu namówiła mnie, żebym zdawał. No więc zdawałem. Po dyplomie zaproponowano mi prace na uczelni i tak zostałem do dzisiaj.

B.K.: Co stanowiło dla Pana inspirację, czy miał Pan mentora?

H.Cz: Mentor był zawsze jeden, Vincent van Gogh. Zacząłem jeździć, oglądać obrazy na żywo, ale pierwsze były reprodukcje i książki. Byłem zachwycony, pewnie nie tylko ja, wiele młodych ludzi było. To była ta pierwsza inspiracja, ale myślę, że oprócz malarstwa, które w taki sposób malarski mogło być inspiracją, to inspiracją było wiele różnych zdarzeń. Od dzieciństwa począwszy. Po prostu życie jest ciekawe, jest dużo niespodzianek i właśnie to jest inspirujące.

B.K.: Z czego obecnie czerpie Pan inspiracje?

H.Cz.: To już mogłyby być inspiracje inspiracjami. W moim wieku już tak jest, już tyle przeżyłem. Wydaje mi się, że moja sztuka jest kompilacją różnych zjawisk. Uważam, że w sztuce to „nadgadulstwo” jest zabójstwem. Plastyczność sztuki pozwala na jej samodzielną interpretację.

B.K.: Jaki był przełomowy moment w Pańskiej karierze?

H.Cz.: A czy w ogóle taki był? Ja jestem tak stały w uczuciach, że nie przypominam sobie, czy był jakiś przełom. Raczej jest to cały czas rozwijanie tego, od czego zaczynałem. Cały czas jestem na tej drodze. Także w jakiś sposób sztuczny bym się tego przełomu nie doszukiwał.

To rzecz najważniejsza w sztuce, żeby poszerzyć punkt widzenia przez własną interpretacje.

B.K.: Jakie są wyzwania artysty?
H.Cz.:
To trudne pytanie. Musimy sobie uświadomić, że to pewnego rodzaju nasza posługa, ukazywanie rzeczywistości drugiemu człowiekowi. To rzecz najważniejsza w sztuce, żeby poszerzyć punk widzenia przez własną interpretację. Mówimy o sprawach, które są niezauważalne, zwracamy uwagę na to, że tą rzeczywistość poszerzamy, by odbiór światopoglądowy był jak największy. Nie spełnia tego pojedynczy artysta. Im więcej artystów, tym szerszy światopogląd.

B.K: Czy ciężko jest się wybić w świecie malarskim?

H.Cz.: W pewnym sensie ciężko, chociażby z powodu ilości artystów. Też nie jest powiedziane, że ma być ich określona ilość, jest bardzo dużo interesujących artystów. Trudno tutaj kogoś wyróżniać, są to bardzo indywidualne sprawy. Klasyfikacja, ocena artystów jest bardzo złożona. Biorąc wszystko pod uwagę ranking, galerie, ceny na rynku, nie zawsze są one zgodne z rzeczywistością. Są artyści, którzy prawie w ogóle nie wystawiają swoich prac, a wiemy, że są wspaniałymi twórcami.

B.K.: Czy kiedykolwiek miał Pan chwile zwątpienia?
H.Cz.:
W samego siebie się cały czas wątpi.

Są artyści, którzy prawie w ogóle nie wystawiają swoich prac, a wiemy, że są wspaniałymi twórcami.

B.K.: Czy młodzi artyści czymś Pana zaskakują?
H.Cz.:
Dla mnie jest to trudne pytanie, bo wychowuję tych młodych artystów, kształcę ich. Choćby z tego powodu, że mam z nimi kontakt na co dzień, w jakimś stopniu też mnie inspirują, mają fajne pomysły, jest ta świeżość, wprowadzają swoje widzenie świata. Dla dojrzałego artysty to też może być inspirujące.

B.K.: Gdyby mógł się Pan realizować w jakiejś innej dziedzinie, niekoniecznie w sztuce, co by to było?

H.Cz.: Zawsze interesowała mnie astronomia, astrologia, gwiazdy, wszechświat jest niesamowity.

B.K.: Gdyby mógł Pan scharakteryzować swoją sztukę…

H.Cz.: Kiedyś zostałem wciągnięty w ten nurt nowej figuracji. To się już ciągnie ponad 30 lat, są to obrazy figuratywne i przede wszystkim najważniejszym zjawiskiem tych obrazów jest człowiek. Z tym, że nie to co na zewnątrz, tylko to co siedzi w nas, w środku. W pewnym sensie malarze są też psychologami, starają się odkrywać te ludzkie charaktery, dusze i co tak naprawdę w nas jest.

B.K.: Pracuje pan jako profesor na ASP.

H.Cz.: Już niestety jako zwyczajny profesor, moi koledzy powiedzieli, że myśleli, że jestem nadzwyczajny, ale jednak jestem zwyczajny

B.K.: Czy jak pracuje Pan z młodymi ludźmi, jest Pan w stanie powiedzieć, że ktoś jest przeznaczony do bycia artystą?

H.Cz.: To widać od początku, ale nie wolno tego założyć w stu procentach. Różnie się w życiu bywa, różne są zakręty i wszystko się może zdarzyć, ale talent widać.

B.K.: Czy z osoby, która twierdzi, że nie ma talentu można go wydobyć?

H.Cz.: Można, absolutnie można. Wręcz popieram takie osoby, które starają się coś zrobić, ale boją się. W ogóle ja się dziwię, że jestem pedagogiem, bo na dobrą sprawę, gdybym miał być szczery, to większy procent wagi kładę na uczciwość, szczerość i zdolności wchodzenia w głąb siebie. Dla mnie nie jest priorytetem, żeby wypowiadać się w sposób fachowy. Najważniejsza jest pasja i uczciwość.

B.K.: Czy łatwiej jest jako artyście pracować samemu czy w grupie?

H.Cz.: To jest sprawa zupełnie indywidualna. Ja jestem absolutnie indywidualny, ale są sytuacje, gdzie się zbieramy i wtedy każdy z nas zapomina o swojej indywidualności.

B.K.: Czy warto jest próbować swoich sił w kierunkach artystycznych, mimo przeciwności, słuchając jedynie swojego serca, a nie zdań innych osób?

H.Cz.: Myślę, że nie mogłaś lepiej trafić z pytaniem, bo ja zdawałem cztery razy i koniec końców poszedłem za sercem. Ciągnęło mnie do architektury, do grafiki, ale serce wskazywało malarstwo.

B.K.: Można łatwo wywnioskować, że to był dobry wybór.

H.Cz.: Jak najbardziej jestem zadowolony, ale zawód trudny, bardzo trudny. Jak ktoś nie zna tych wszystkich zaułków, to musi się przygotować, że są bardzo zawiłe.

B.K.: Wielu młodych artystów wyjeżdża za granicę, co radziłby Pan takim osobom robić?

H.Cz.: Absolutnie trzeba podróżować, oglądać wszystko. Tych furtek trzeba mieć jak najwięcej, żeby wybrać swoją. To też nie jest proste, bo co innego doradzałbym człowiekowi, który jest na początku drogi i poszukuje, wtedy przestrzegałbym przed szybkim zachwytem. To się często zdarza u młodych ludzi, jadą i zamiast „otwierać klapki”, oni je zamykają. Generalnie uważam, że artyści powinni jak najwięcej jeździć po świecie, jak najwięcej widzieć. Teraz jak jest możliwość oglądania, trzeba to po prostu robić.

B.K.: W obecnych czasach rynek artystyczny jest komercyjny?

H.Cz.: Przyjąłem sobie kiedyś taką zasadę, że nie interesuje mnie to, co sobie o mnie myślą inni artyści, krytycy, czy sprzedaję czy nie sprzedaję, byłem po prostu wytrwały i robiłem swoje. To jest jedyna droga. Jeżeli nie jest się przekonanym do swoich dzieł, do prawdy, do przekazania siebie, to nic z tego nie wyjdzie. Rynek jest zachwycony nowością, ale one też z czasem przemijają.

B.K.: Czy w sztuce jest jakiś umiar?

H.Cz.: To jest sprawa moralności, każdy musi znać swoją granicę. Może się zebrać cały sztab moralności, a i tak sprawy nie rozstrzygnie.

B.K.: Czy w życiu artysty zdarza się moment, że brak mu inspiracji?

H.Cz.: Ależ oczywiście, niektórym można radzić, żeby odczekali, aż wskoczą na ścieżkę, a innych trzeba po prostu przymusić do pracy, sam siebie muszę czasem przymuszać do pracy. Nie można sobie niczego założyć. Moją rola jako pedagoga jest przygotowanie na to, by w przyszłości artysta „nie stał na środku pola”.

B.K.: Jaką radę dałby Pan osobie, która pragnie podążać Pana ścieżką?

H.Cz.: Żeby nie podążała moją ścieżką, niech idzie swoją ścieżką. Każdy ma swoje wyprawy w głąb siebie. Nikomu bym nie doradzał, żeby szedł określoną drogą.

B.K.: Dziękuję za wywiad.

Wywiad przeprowadziła Anna Borowczyk, dziennikarka gazety szkolnej Gdańskiego Gimnazjum „Lingwista” BIAŁY KRUK z okazji wystawy „Pamięci Grzesia Ostrowskiego
Artyści – Przyjaciel”