Wywiad z Panem Piotrem Boroniem – absolwentem ASP w Gdańsku, obecnie pracownikiem w Liceum Plastycznym w Gdyni Orłowie – Pracownia Metaloplastyki przeprowadziły dziennikarki gazety szkolnej „Biały Kruk” – uczennice Gdańskiego Gimnazjum „Lingwista”

Biały Kruk: Kim chciał Pan zostać jako dziecko? Czy od zawsze chciał Pan być artystą?

Piotr Boroń: Nie, jak każde dziecko chciałem zostać śmieciarzem, policjantem, strażakiem. Mój pierwszy kontakt ze sztuką zawdzięczam dziadkowi, on był rzeźbiarzem – amatorem. No i w szkole podstawowej moja nauczycielka od plastyki coś we mnie podobno dostrzegła i kazała mi iść do liceum plastycznego, proponowała rozwój w tym kierunku. A ja tak z ciekawości sprawdziłem i spodobało mi się. I tak już dalej krok po kroku.

B.K.: Czyli już po szkole podstawowej myślał Pan o tym, żeby zostać artystą?

P.B.: Artystą niekoniecznie, artystą się bywa, a ja chciałem zostać rzeźbiarzem. Od początku byłem ukierunkowany na takie formy przestrzenne. Malarstwo też mnie odrobinę pociągało, ale znacznie mniej niż rzeźba.

B.K.: Skąd czerpie Pan inspiracje?IMG_3943

P.B.: Przede wszystkim z natury, z tego co nas otacza. Zwykłe, proste przedmioty codziennego użytku czasem można w jakiś ciekawy sposób wykorzystać, przetworzyć. Raczej inspiruje się tym, co jest dookoła mnie.

B.K.: A jak radzi Pan sobie z nagłym brakiem weny?

P.B.: Jak sobie radzę? Chyba sobie nie radzę (śmiech). Nie… a poważnie, wydaj mi się, że są okresy takie bardziej płodne jeżeli chodzi o twórczość, a są też takie okresy, gdzie rzeczywiście wszystko bardzo trudno i powoli przychodzi, ale to zazwyczaj mija. Ja teraz zajmuję się pracą z młodzieżą, więc czerpię trochę energii od nich, oni ode mnie i wydaję mi się, że to jakoś fajnie działa.

B.K.: Co chciałby Pan przekazać swoim uczniom?

P.B.: Oprócz takich czysto technicznych rzeczy, chciałbym, żeby to co robią, robili z radością. Nie koniecznie muszą zajmować się sztuką. Ja wychodzę z założenia, że nie wszyscy będą artystami po liceum plastycznym, nie wszyscy pójdą na ASP, ale chciałbym przede wszystkim w jakiś sposób ich uwrażliwić. Nie muszą być twórcami, mogą być odbiorcami sztuki i to jest chyba najważniejsze.

B.K.: Czy był ktoś na kim się Pan wzorował?

P.B.: Na pewno były w moim życiu momenty zachwytu pewnymi artystami, malarzami, rzeźbiarzami ale to później mija. Wydaje mi się, że to co nas otacza, natura, jest dla mnie świetną formą inspiracji i wykorzystywania różnych dziwnych, podpatrzonych w niej rzeczy.

B.K.: Mógłby nam Pan wytłumaczyć, na czym polega technika wosku traconego?

P.B.: Technika wosku traconego – jest to jedna z technik odlewniczych, która polega na zaprojektowaniu jakiejś formy przestrzennej lub płaskiej. Kiedy już zaprojektujemy, staramy się to wykonać. Wykonujemy to w wosku pszczelim, właściwie mieszance wosku pszczelego, parafiny i kalafonii. Zazwyczaj w proporcjach 1:1 ale to już indywidualna kwestia i kiedy już zrobimy ten model i jesteśmy z niego zadowoleni, usatysfakcjonowani, to do takiego modelu musimy dołączyć cały system kanałów wlewowych i odpowietrznych. Gdy już zrobimy taką formę, musimy zalać masą z gipsu ceramicznego i kruszywa ognioodpornego. Następnie taka formę trzeba włożyć do pieca, wypalić ją tak, aby pozbyć się tego wosku, który był naszym modelem i kanałami. I taka formę przygotowujemy do zalania metalem. Najczęściej dla bezpieczeństwa wkłada się ją w tuleje metalową, ściska tak porządnie, żeby metal nie mógł uciec żądną szczelinką. I wtedy rozgrzewamy metal i zalewamy. W zależności od tego jaki to metal, jakiś cynk czy brąz, podgrzewamy go do określonej temperatury i zalewamy. Kiedy ostygnie, możemy tę formę gipsowo-ceramiczną rozbić i dokładnie wymyć, oczyścić i widzimy, co wyszło. Czasem widzimy idealnie odtworzony nasz model, a czasem są takie np. nadlewy, które musimy mechanicznie usunąć. Jest to długa i skomplikowana droga.

B.K.: Ile zazwyczaj trwa taki proces?

P.B.: To zależy, ile masz na to czasu. Jeżeli masz krótki okres wykonania, to musisz się spieszyć, ale ogólnie jest to bardzo rozbudowana technologia. Nie jest skomplikowana, tylko trzeba rzeczywiście działać krok po kroku. Nie da się nic przeskoczyć.

B.K.: Brał Pan udział w konkursie rzeźbienia w lodzie. Czy jest to trudna praca? Jak wygląda?

P.B.: Nie, wydaję mi się, że to nie jest trudne, to tylko kwestia nabrania wprawy, bo rzeźbić możemy w jakimkolwiek materiale. Jeżeli mamy jakieś pojęcie o przestrzeni, to już jest dobry początek, a lód jest takim materiałem, który jest bardzo wdzięczny, jeżeli chodzi o rzeźbienie, ale to wszystko jest zależne i uwarunkowane od temperatury otoczenia. Dostajemy lód, który ma określoną temperaturę i jeżeli np. mamy plusową temperaturę to to, co wyrzeźbimy, zaraz zaczyna znikać. Czyli optymalne warunki do rzeźbienia w nim to minusowa temperatura ok. -5 stopni i wtedy można z nim poszaleć. Oczywiście, mając odpowiednie narzędzia: różnego rodzaju dłuta, frezy, piły łańcuchowe i to jest naprawdę bardzo ciekawa sprawa.

B.K.: Czy nie szkoda Panu tego, że ta rzeźba po prostu się roztopi?

P.B.: Nie, wychodzę z założenia, że sztuka nie musi być trwała. Niech będzie ulotna. Ważne, żeby była.

B.K.: Co Pan uważa za swój największy sukces?

P.B.: Czekam cały czas na takie coś. Nie jestem rządny sukcesów. Wydaję mi się, że jeszcze tyle rzeczy przede mną do zrobienia.

B.K.: Czy uważa Pan swój zawód rzeźbiarza bardziej za swoją prace czy pasję?

P.B.: Wydaję mi się, że jest to połączenie pracy i pasji. Tak samo praca nauczyciela – też jest rodzajem pasji i pracy. Czasami ciężkiej, czasami wręcz przeciwnie, bardzo lekkiej i łatwej, w zależności od tego z kim mam kontakt, bo są takie osoby, z którymi się świetnie można dogadać i wszystko „łapią w locie”, a są osoby, którym trzeba poświęcać więcej uwagi i czasu.

B.K.: Dziękujemy Panu za poświęcony czas.

P.B.: Dziękuję.

Wywiad przeprowadziły Wiola Kugiel i Sara Kamrowska, dziennikarki gazety szkolnej Gdańskiego Gimnazjum „Lingwista” BIAŁY KRUK z okazji wystawy „Pamięci Grzesia Ostrowskiego Artyści – Przyjaciel”