Wywiad ze słynnym grafikiem polskim, Tomaszem Bogusławskim

Biały Kruk.: Witam.

Tomasz Bogusławski: Dzień dobry.

B.K.: Ma Pan za sobą wiele lat pracy w środowisku artystycznym. Tworzył Pan grafiki, które trafiały potem na okładki książek takich szacowanych pisarzy jak Ernest Hemingway oraz plakaty, którymi zwyciężał Pan międzynarodowe konkursy. Czy grafika była pańską pasją od zawsze?

T.B.: Grafika tak, ale nie taka, jaką w konsekwencji zacząłem uprawiać zawodowo. Kiedy w szkole zauważono, że mam zdolności plastyczne, rzeczą naturalną było, że partyzancko je rozwijałem. Miałem też kilku kolegów, z których część aspirowała do tego, by studiować na architekturze. Jeden z nich powiedział mi, że powinienem się wybrać do takiej Pani, która uczy rysunku. Do tej pory robiłem te rysunki chałupniczo. Sam stawiałem martwe natury. Rysowałem też z obrazków, żeby sprawdzić czy umiem je tak ślicznie zrobić jak Van Gogh. Oczywiście nie umiałem, ale po drodze, w drodze samokształcenia, udawało mi się parę rzeczy rozwijać. W momencie kiedy spotkałem się z panią Halszką-Żukowską w Orłowie, ona zobaczyła moje rysunki. Jacek, mój kolega, powiedział, że koniecznie muszę tam pójść. Nie do końca jestem pewien czy to z powodu mojego talentu, czy z powodu ilości błędów, które robiłem. Myślę, że w proporcjach było pół na pół. Kiedy tam się znalazłem i przez jakieś półtora roku rysowałem od martwych natur po akty modelek, okazało się, że jest to jednak moja pasja. Na początku ta grafika prowadziła mnie wprost do zostania drugim albo i trzecim wcieleniem Albrechta Dűrera, ale potem spotkałem na uczelni pana Marka Freudenreicha, który uświadomił mi, że projektowanie graficzne to jest taka przestrzeń grafiki, która może dawać pełnię. Wcale nie rezygnując z artystycznych wątków, mogłem uprawiać taką specjalność, która wymagała dialogu z odbiorcą i konstruowania puenty graficznej. Przyznam się szczerze, że zakładanie pułapek wizualnych na odbiorcę stało się moją pasją. Wszystko jedno czy robię okładkę czy znaczek pocztowy, bo zdarzyło mi się przez 10 lat pracować dla Poczty Polskiej, korzystam z podobnego mechanizmu budowania metafory plastycznej.

B.K.: Mieszka i tworzy Pan w Gdańsku. Czy to miasto jest dla Pana również inspiracją?

T.B.: To jest miejsce, gdzie mieszkam, ale nie po prostu. Ja się tu urodziłem. Pamiętam zapachy tego miasta. Urodziłem się blisko Technikum Łączności, nad Motławą. Zapachy przemysłowe, łączące się z fizjologią oraz naturą zmieniającą się wraz z porami roku oraz widoki okolicy to miks, który też mnie ukształtował. Gdańsk to miasto, które lubię, mimo jego rozlicznych wad. (śmiech)

B.K.: Wystawiał Pan w Europie, Ameryce i Azji. Czym różnił się odbiór Pana prac na różnych kontynentach?

T.B.: – Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Zdarzało się, że w Europie byłem na wystawach, gdzie oglądać można było moje plakaty i były tam odbierane pozytywnie. Jak to wyglądało w Azji niestety nie wiem, ale zdarzyło mi się dostać tam nagrodę. (śmiech)

B.K.: Z jakich technik korzysta Pan podczas tworzenia swoich prac? Która z nich jest pana ulubioną?

T.B.: Pracuję z aparatem. Gniotę i układam papier. Zdarza mi się także używać farb.

B.K.: Z jakiej pracy jest Pan szczególnie dumny?

T.B.: Bardzo trudno oceniać własne pracę, ale jest jedna, którą, jak ludzie tylko zobaczą, od razu wiedzą, że to jest moja praca. To jest plakat do Tytusa Andronikusa. (śmiech) Było dla mnie olbrzymią frajdą, kiedy czytałem memy po wystawie w Chicago. Były one tak życzliwe, że nie zacytuję ich teraz, bo musiałbym się czerwienić.

B.K.: Prowadzi Pan kurs projektowania graficznego o nazwie „Pracownia Tomografii”. Z resztą to nie jedyne Pańskie spotkanie z edukacją. Jak się Pan czuje, prowadząc następne pokolenia starających się pójść w pańskie ślady?

T.B.: Jest to pewna forma jakiegoś spłacanego długu wobec moich nauczycieli. Przede wszystkim wobec Hugona Laseckiego i Marka Freudenreicha, którzy byli dla mnie postaciami bardzo znaczącymi. Jeśli człowiek spotka takiego przewodnika, który potrafi otworzyć oczy na świat, to poznając to euforyczne uczucie, myślę, że w tym momencie zaczyna się rozumieć tak naprawdę, kim może się być dla młodych ludzi. Ja próbuję być dla moich studentów kimś takim, jak dla mnie był Marek Freudenreich.

B.K.: Co powiedziałby Pan uczniom kończącym gimnazjum, którzy wahają się, wybierając dalszą drogę w swojej edukacji, żeby zachęcić ich do kształcenia się w zakresie tworzenia grafiki?

T.B.: Żyjemy w takich czasach, kiedy sztuka, jeśli chodzi o powstawanie, stała się skrajnie egalitarna, jeśli chodzi o odbiór skrajnie elitarna. Kanał odbioru sztuki jest dosyć wąski. Trzeba mieć tego świadomość. Taka praca nie może dać pewności zatrudnienia, czy wysokich zarobków. Z resztą, w czasach kiedy my żyjemy, żadna nie może. Mówiąc kolokwialnie: ta kobyła tego nie uciągnie. Jest pytanie czy fascynacja sztuką jest na tyle zdeterminowana, że wątki egzystencjalne są istotne, ale nie pierwszorzędne. Nawet jeśli poświęcenie się sztuce nie skończy się jakimś merkantylnym sukcesem, to czyni życie bardziej interesującym. Mógłbym zaryzykować, że głębszym. Bardzo istotne jest, poza warsztatem i rozwijaniem własnych umiejętności, by wykształcić zdolność obserwowania, być czujnym na to, co świat opowiada. Sztuka, a sztuka projektowania na pewno, wymaga dwóch rzeczy: jedną z nich jest zdolność wrażliwego odbierania świata, co wiąże się niestety często z huśtawką nastrojów, ponieważ świat czasami przynosi fascynację, a czasami frustrację, ale jest też druga bardzo istotna rzecz: umiejętność dzielenia się tą recepcją świata z innymi ludźmi. Tą kładką między subiektywnym odbiorem a jego wyrażaniem jest warsztat. Każdy kto próbuje się mierzyć ze sztuką, poza tym, że powinien mieć oko i rękę, powinien być wyposażony w empatię. Być może to ostatnie właśnie jest najważniejsze.

B.K.: Dziękuję za rozmowę.
T.B.:
Ja również dziękuję.

Wywiad przeprowadził Tomasz Ufniarski i Konrad Sotowicz, dziennikarze gazety szkolnej Gdańskiego Gimnazjum „Lingwista” BIAŁY KRUK z okazji wystawy „Pamięci Grzesia Ostrowskiego Artyści – Przyjaciel”